Optimus, JTT czy TFL to głośne przypadki dużych firm, które upadły przez działania organów państwa. Trudno odpowiedzieć, jak często faktycznie odpowiedzialność za upadek firmy leży po stronie państwa, dlatego że każdy z przypadków wymagałby osobnej analizy. Z pewnością znaczenie dla wyników firmy w każdej branży ma stworzenie przez instytucje państwowe, a w szczególności fiskusa, odpowiedniego otoczenia dla biznesu. A u nas bywa z tym bardzo różnie. Firmy w trudnej sytuacji należy wspierać z prostego powodu – wciąż nie jesteśmy gospodarczo na tyle rozwiniętym krajem, żeby pozwolić sobie na luksus zniechęcania obywateli naszego kraju do podejmowania działalności gospodarczej. Jest to w interesie nas wszystkich.
Mamy już precedensy, takie odszkodowanie zostało przyznane np. wspólnikom firmy JTT Computer S.A. i to w wielomilionowej wysokości. Interesujące, że odszkodowanie to przyznał sąd wrocławski. Mam bardzo pozytywne doświadczenia z sądami gospodarczymi z tego rejonu. Być może to pokłosie zaborów?


W podobnych przypadkach założyciele firm powinni otrzymać od państwa nie tylko odszkodowanie, ale także zadośćuczynienie za straty moralne. Jednak ta kwestia wymagałaby przede wszystkim odpowiedniego instrumentarium prawnego. Wydaje mi się, że o ile otrzymanie odszkodowania nie budzi większych wątpliwości prawnych, to w praktyce sądów budzi pewne opory przyznanie zadośćuczynienia za negatywne doznania związane z prowadzeniem biznesu. Sądy nie traktują takich zdarzeń jako równorzędnych np. śmierci osoby najbliższej. Być może pojawienie się wyroków zasądzających zadośćuczynienie to kwestia czasu i ewolucji poglądów orzecznictwa, która zazwyczaj dokonuje się z pewnym opóźnieniem.

W 2017 roku liczba upadłości i restrukturyzacji polskich firm wyniosła 885, czyli o 16 procent więcej niż w roku 2016. W 2018 roku była jeszcze wyższa i przekroczyła 1000. Wśród nich są głośne przypadki Praktikera i sieci Alma Market. Podobno sytuacja makroekonomiczna jest korzystna dla polskiego biznesu. Jednak zjawisko upadłości można oceniać odmiennie na poszczególnych płaszczyznach ekonomicznych. Przede wszystkim różnie wygląda w danym czasookresie rentowność firm w poszczególnych branżach działalności. Z moich obserwacji zawodowych, które oczywiście dotyczą tylko małego wycinka całości biznesu w Polsce, wynika, że w ostatnim czasie trudności napotyka się w branży spożywczej, mimo wszystko też budowlanej, a także w niektórych sektorach usług. Inaczej też wygląda sytuacja dużej firmy, a inaczej mikroprzedsiębiorstwa, nawet jeśli działają w tej samej branży. Wreszcie, poszczególne upadłości dotyczą konkretnych przedsiębiorstw, a sytuacja każdej firmy jest odmienna i zależy od wielu czynników: źródła przychodów, stopnia dywersyfikacji portfela klientów, jakości zarządzania, branży działalności itp. Upadłości będą zawsze, nawet w czasach największej prosperity i nie należy ich traktować jak coś złego.

Osobiście nie traktuję tego w kategoriach problemu. Jeżeli zresztą porównać statystyki ilości upadłości w poszczególnych krajach, to do liderów mamy bardzo daleko. W Polsce pokutuje skrajnie negatywny stereotyp upadłości. Wynika to oczywiście z relatywnie krótkiej historii biznesu w naszym kraju, a także z wciąż niskiego stopnia akumulacji kapitału – co sprawia, że przeciętna upadłość jest dla osób w nią zaangażowanych stosunkowo bardziej „bolesna”, niż np. w USA. Pamiętajmy jednak, że bankructwo to normalne zjawisko ekonomiczne, które, po pierwsze, oczyszcza rynek z nierentownych przedsięwzięć, po drugie – i tu odwołam się do celnych słów mojego kolegi, mec. Karola Tatary – pozwala zagospodarować na nowo źle użytkowane w obrocie aktywa. Ważne jest także, by procesowi temu w miarę możliwości nadać odpowiednie ramy: proceduralne, prawne i finansowe. Także menadżer, który przeszedł przez proces niewypłacalności, a następnie bankructwa, nabywa wiele cennych doświadczeń i relatywnie, w mojej ocenie, jest dla firmy znacznie cenniejszy. Wie, na co zwrócić uwagę, a także jak odpowiednio wcześnie podjąć środki zaradcze, by firmę zrestrukturyzować i ocalić, a w najgorszym wypadku -żeby zminimalizować negatywne skutki. Negatywne postrzeganie menadżera przez pryzmat tego, że w przeszłości składał wniosek o ogłoszenie upadłości, również świadczy o niezrozumieniu istoty tego zjawiska.

Wcześniej duży wzrost liczby przedsiębiorstw z problemami finansowymi odnotowano ostatni raz pięć lat temu, czyli w 2012 roku. Więcej bankructw było natomiast ostatnio w 2004 roku. Duża liczba upadłości w 2004 roku byłą z pewnością efektem uchwalenia rok wcześniej nowej ustawy Prawo upadłościowe i naprawcze. Natomiast 2012 rok wiązałbym z globalnym kryzysem, który rozpoczął się w latach 2006 – 2008 , a do Polski jego skutki dotarły z opóźnieniem. Ekonomiści i ekonometrycy są z pewnością w stanie dostrzec związek między fluktuacją liczby upadłości, a cyklami ekonomicznymi w gospodarce.
Pojawia się często pytanie, czy można podjąć jakieś działania, aby uchronić podmioty zagrożone, a jeżeli tak to jakie. Nie ma uniwersalnej recepty. Skuteczność działań restrukturyzacyjnych zależy w dużej mierze od właściwego ich dobrania. Do tego jest potrzebna dobra i odpowiednio wczesna diagnoza przyczyn kłopotów. Aby zachować obiektywizm, dobrym sposobem jest zlecenie takiej diagnozy zewnętrznym specjalistom. Najczęstsza przyczyna upadłości firm to złe zarządzanie, w szczególności brak myślenia w perspektywie dalszej, niż bieżący lub nadchodzący rok obrotowy. Symptomy przyszłych problemów da się często dostrzec jeszcze w okresie, kiedy firma wciąż jest rentowna i często można im wtedy przeciwdziałać. Jeżeli nie osobiście, to np. przez interim management. Mowa tu oczywiście o „typowym” przedsiębiorstwie. Nie mam tu na myśli zdarzających się niestety czasem upadłości firm zarządzanych przez osoby działające w złej wierze, dążące do pokrzywdzenia swoich kontrahentów.

Tytułem przykładu mogę wskazać przypadek, w którym przedsiębiorstwo utrzymuje jeden z segmentów produkcji, dotyczący produktów, które kiedyś były dochodowe, ale od dłuższego czasu popyt na nie stale maleje. Inna sytuacja, która występuje regularnie, to inwestycja w zbyt kosztowny środek trwały (budynek, maszyny itp.), pomimo braku przesłanek do przyjęcia, że przyszłe obroty wzrosną na tyle, że pozwolą na spłatę rat kredytu inwestycyjnego.