Rzadko się zdarza, by adwokat szerzej opowiadał o sprawie, z wyniku której nie jest zadowolony. Jednak tą sprawę trzeba nagłaśniać. Przynajmniej tyle dla prezesa Seredyńskiego mogę jeszcze zrobić. Wszyscy pamiętamy medialny rozgłos wokół zatrzymania Weroniki Marczuk i prezesa Wydawnictw Naukowo-Technicznych za rzekome przyjęcie korzyści majątkowej w procesie reprywatyzacji przedsiębiorstw. Głośna była przy tym rola „Agenta Tomka”, który jak się okazało później wyraźnie nadużył swoich kompetencji generując nie tylko straty po stronie samych oskarżonych ale i skarbu państwa, gdyż w wyniku tego procesu Wydawnictwa zlikwidowano a pracę straciło 120 pracowników.

Prezes Zarządu Bogusław Seredyński nie został skazany. Nie został nawet oskarżony o przestępstwo, którego nie popełnił. Już na etapie śledztwa Prokuratura Okręgowa w Warszawie oczyściła go z wszelkich zarzutów. Zaś śledztwo zostało umorzone bez skierowania przeciwko komukolwiek aktu oskarżenia. Jednak wyniku tej sprawy nie traktuję jako sukces. Przyznano mu zadośćuczynienie w wysokości 40 tys. złotych. Jest ono o wiele za niskie w stosunku do krzywdy, jaka została mu wyrządzona. Pamiętajmy też, że te pieniądze wypłacił mu Skarb Państwa. A więc z naszych wspólnych pieniędzy.

Sprawa swój początek miała we wrześniu 2009 r. Najbardziej znana jest jako sprawa przeciwko Weronice Marczuk. Bogusław Seredyński jest przypadkową, ale chyba najbardziej poszkodowaną ofiarą tej akcji. Był wtedy prezesem największego państwowego wydawnictwa Wydawnictwa Naukowo-Techniczne. Zatrzymano go wraz z Weroniką Marczuk pod zarzutem przyjmowania łapówek za prywatyzację wydawnictwa, a następnie wypuszczono za kaucją po spędzeniu w areszcie niemal tygodnia. Natomiast kierowaną przez niego firmę – istniejącą od 1949 roku i zatrudniającą ok. 120 osób – zlikwidowano.

O tej sprawie pisałem wielokrotnie, ale nigdy dość. Bynajmniej nie chodzi o to, że była to jedna z tych prowadzonych przez Kancelarię spraw, która zyskała szeroki medialny rozgłos.
Na chwilę obecną krajowe sądy wszystkich instancji orzekły, że mojemu klientowi nie należy się żadne odszkodowanie. Natomiast w zakresie zadośćuczynienia Sąd Apelacyjny w Warszawie przyznał mu 40.000 zł. Nie odniosła skutku późniejsza kasacja do Sądu Najwyższego, ani też skarga do unijnego Trybunału w Strasburgu. W sensie prawnym natomiast zasadniczą kwestią było oznaczenie zakresu skutków zatrzymania i rozgraniczenie ich od skutków postawienia zarzutu i toczącego się śledztwa. Dla nas od początku było jasne, że skrajne i nieodwracalne szkody dla reputacji Pana Seredyńskiego spowodował fakt zatrzymania, a konkretnie – stopień nagłośnienia medialnego tego zdarzenia. Gdyby mój klient – osoba wcześniej niekarana i o nieposzlakowanej opinii – został po prostu wezwany celem postawienia zarzutu i złożenia wyjaśnień, to po pierwsze – oczywiście by się stawił i wyjaśnienia złożył, po drugie – fakt ten nie byłby znany tak szerokiemu gremium. W efekcie nawet gdyby utracił pracę, to bez większych problemów zatrudniłby się gdzie indziej. Nie wspominając o tym, że negatywnych skutków nie odczułoby przedsiębiorstwo Wydawnictwa Naukowo-Techniczne, zatrudniające bodajże ok. 120 osób, które w wyniku afery uległo likwidacji. Jak jednak widać, w końcowym efekcie sądy nie podzieliły naszego zdania.

Czy akcja CBA była od początku bezprawna? W sensie prawnym nie można stwierdzić, że tak było, ponieważ śledztwo w sprawie możliwego popełnienia przez funkcjonariuszy CBA przestępstwa zostało już umorzone. Przebieg samego zatrzymania budzi jednak liczne wątpliwości. W szczególności skąd informację o planowanym zatrzymaniu otrzymało bardzo liczne grono dziennikarzy, którzy w dniu akcji byli obecni w siedzibie Wydawnictw Naukowo-Technicznych w zasadzie od rana? Było to o tyle istotne, że nagłośnienie medialne sprawy w ogromny sposób przełożyło się na negatywne skutki, jakich doświadczył Pan Bogusław Seredyński. Dosłownie z dnia na dzień z osoby z kilkudziesięcioletnim dorobkiem zawodowym, udanym życiem osobistym, szanowanego menadżera z branży wydawniczej, szefa spółki Skarbu Państwa – największego wydawnictwa publikacji o charakterze technicznym istniejącego od końca lat czterdziestych XX w. – stał się pariasem, bez żadnych perspektyw. I nigdy nie usłyszał z tego powodu od nikogo słowa „przepraszam”.

Dlaczego doszło do wszczęcia akcji prowokacyjnej pomimo braku spełnienia wymaganych prawem przesłanek? Mogę tylko spekulować, ale mnóstwo przesłanek wskazuje na to, że ówczesna akcja CBA miała podłoże polityczne. Nie sądzę przy tym, by celem tej akcji był prezes Seredyński. Z całym dla niego szacunkiem, nie był on osobą na tyle ważną, by angażować w celu jego kompromitacji tyle osób i środków. To co go spotkało, można określić mianem swoistego „rykoszetu”. Sąd Apelacyjny w Warszawie uchylił pierwszy wyrok Sądu Okręgowego przyznający Seredyńskiemu 453 000 złotych odszkodowania (403 000 złotych odszkodowania za szkody majątkowe oraz 50.000 złotych zadośćuczynienia za straty moralne). Wyrok Sądu Okręgowego przyznający takie odszkodowanie był dla nas bliski satysfakcji. W mojej ocenie orzekający wówczas w sprawie sędzia Piotr Gąciarek potrafił w sposób kompleksowy ocenić skutki zatrzymania i orzeczonego aresztu. Rzecz nie w tym, że prezesa Seredyńskiego na kilka dni pozbawiono wolności – co w ocenie reprezentującej Skarb Państwa Prokuratury Okręgowej w Warszawie stanowiło jedyną dolegliwość i skutek wymagający rekompensaty. Wskutek zatrzymania i nagłośnienia tego faktu ze strony mediów, nieodwracalnie zrujnowano jego karierę zawodową, reputację i dobre imię. W niedługim czasie po zatrzymaniu zmarli jego rodzice. Niewątpliwie to, co spotkało ich syna, miało wpływ i na ich życie.

Odszkodowanie w kwocie 732 000, które żądaliśmy, było wyliczone w taki sposób, że składało się na nie wynagrodzenie, którego pan Seredyński nie zarobił ponieważ stracił pracę. Była to skumulowana kwota utraconych zarobków na dzień rozpatrywania sprawy, powiększona o nieprzewidziane wydatki spowodowane utratą pracy i koniecznością wyprowadzki z Warszawy.
Po tym jak sprawa wróciła do “okręgu” Bogusławowi Seredyńskiemu przyznano niższą kwotę odszkodowania, bo 190 000 złotych. Dlaczego obniżono odszkodowanie? Rozpatrując sprawę po raz drugi, Sąd Okręgowy inaczej wyliczył wartość wyrządzonej szkody. Mojemu klientowi przyznano kwotę stanowiącą łączną sumę jego zarobków, jakie miał uzyskać do końca ówczesnej jego kadencji jako prezesa zarządu WNT. Sąd stwierdził, że po zakończeniu tej kadencji Bogusław Seredyński nie miał żadnej gwarancji dalszego zatrudnienia w Wydawnictwie, bądź gdziekolwiek indziej. Trudno się z takim rozumowaniem zgodzić, bo w przypadku doprowadzenia do udanej prywatyzacji przedsiębiorstwa pozycja p. Seredyńskiego na rynku pracy znacznie by wzrosła. Sąd podniósł natomiast kwotę zadośćuczynienia do 120.000 złotych.

W wyniku kolejnego postępowania apelacyjnego wyrok ten znów jednak uchylono. W lutym rozpoczął się kolejny proces w Sądzie Okręgowym w Warszawie. Tym razem Bogusław Seredyński otrzymał jedynie 20 000 złotych zadośćuczynienia. Wiele osób zastanawia się dlaczego? Finalnie po rozpatrzeniu naszej apelacji Sąd Apelacyjny podniósł kwotę zadośćuczynienia do 40.000 zł. Sąd orzekł, że zadośćuczynienie należy się jedynie z tytułu ograniczonej części skutków wywołanych zatrzymaniem.

Sąd ostatecznie stwierdził, że panu Seredyńskiemu nie należy się żadne odszkodowanie za szkody majątkowe, ponieważ szkoda wynikła z faktu postawienia mu zarzutu i prowadzenia przeciwko niemu śledztwa, a nie z faktu zatrzymania i aresztowania. Z takim ujęciem sprawy nie możemy się zgodzić. Gdyby nie zatrzymanie przeprowadzone w świetle fleszy i kamer, gdyby nie relacjonowana niemal na żywo pogoń samochodów przedstawicieli mediów za pojazdem CBA, w którym przewożono go celem dokonania przeszukania w jego mieszkaniu, a potem do izby zatrzymań, to mało kto zdawałby sobie sprawę z tego, kto to jest pan Seredyński.
Czy po popełnieniu ewidentnej omyłki wymiar sprawiedliwości potraktował Bogusława Seredyńskiego w sposób należyty? Niech każdy sam sobie odpowie na tak zadane pytanie.